Czego nauczysz się po wyjściu ze strefy komfortu?
7 min readNiedawno minęło 6 miesięcy od momentu kiedy pożegnaliśmy naszą rodzinę, najbliższych przyjaciół i znajomych, wsiedliśmy do pociągu relacji Wrocław – Warszawa i otrzymaliśmy pierwszą pieczątkę w paszportach. Wiele podobnych historii zaczyna się właśnie w ten sposób, wiele z nich mówi o opuszczaniu strefy komfortu. Termin nieco już przebrzmiały i wyświechtany, ale coś w tym jest skoro po dwóch miesiącach byłem w stanie uświadomić sobie oczywistości, a teraz dorzucam kilka wniosków, które na nowo zaprogramowały mój umysł.
W krytycznych momentach możesz kontrolować swoją reakcję
Przypuśćmy, że nie przeczytaliście uważnie mojego wcześniejszego wpisu i zaplanowaliście swoją podróż od A do Z. Niestety nikt nie da Wam gwarancji, że w ten sposób uchronicie się przed sytuacjami nadzwyczajnymi, podbramkowymi, czy nawet ekstremalnymi. Oczywiście wszystko zależy od definicji, przyjmijmy więc, że macie do czynienia z czymś czego się nie spodziewaliście, że coś poszło nie po waszej myśli. Czasami układ gwiazd, planet i całych galaktyk sprawia, że to musiało się wydarzyć (prędzej, czy później). Najważniejsze jest, aby zdać sobie sprawę, że nie mieliście na to wpływu. W takich chwilach warto wiedzieć jednak, jak kontrolować swoją reakcję.
Miałem (wciąż mam, ale walczę!) duży problem z rozpamiętywaniem utraconych okazji, czy szans – tańszy bilet lotniczy, na który zdecydowaliśmy się zbyt późno, przyjemniejszy hostel, który został zarezerwowany, gdy nagle musiałem skorzystać z toalety, wzrastający kurs dolara, gdy brakuje waluty. To samo tyczyło się zwykłego pecha, gdy doszukiwałem się akcji prewencyjnych, które mogłyby zmienić losy świata – uszkodzony obiektyw (i jak tu blogować?), zepsuta klawiatura (koniec z pisaniem głupot), brak dostępu do kopii zapasowych na dysku przenośnym (@##%%^$# !!!), odwołane połączenia kolejowe ze względu na tajfun. I wisienka na torcie – początkowy brak pracy w Australii. Przybijające, nie?
Na szczęście, tylko od nas zależy jak podejdziemy do problemu. Warto się zamartwiać i ciskać gromy, czy korzystniej jest podjąć rękawice i zawalczyć? Lepiej jest wpływać swoim posępnym humorem i zachowaniem na innych, czy uśmiechnąć się i przyjąć pomoc? Nie możemy przewidzieć sytuacji podbramkowych, możemy jednak kontrolować naszą reakcję.
Dobro zawsze wraca
Fraza stara jaka świat, a trzeba przejechać tysiące kilometrów, żeby zdać sobie sprawę, że to absolutna prawda. Nie mam słów, żeby móc podziękować wszystkim ludziom, którzy pomogli nam w różny sposób na trasie. Czasem ktoś zwyczajnie doradził, ugościł nas na podłodze w Seulu, przyjął w skromnych progach pod majestatycznym (niech go szlag!) wulkanem Rinjani, zaprosił na obiad, czy zabawił miłą pogawędką. Pamiętam z jakim niedowierzaniem i nieufnością (wstyd mi) traktowałem początkowo Couchsurfing, bo niby dlaczego ci ludzie mieliby to robić? Zapraszać was do swojego mieszkania, częstować obiadem, spędzać z wami wieczór? Myślę, że bez problemu znaleźliby sobie konkurencyjne rozrywki. Dopiero po czasie dotarło do mnie, że są na świecie ludzie, którzy są dobrzy po prostu i tym dobrem dzielą się bezinteresownie od tak, za friko.
Mając tę wiedzę, oddaliśmy trochę serducha na ekologicznej farmie w Malezji budując królikom nowy dom, projektując nowe chatki dla wolontariuszy i przygotowując skromny materiał marketingowy. Wysłaliśmy kartki pocztowe z odległych części świata, zaprosiliśmy na nadchodzącą wigilię nieznajomych i obiecaliśmy sobie, że to dopiero początek. Niedługo planujemy nasze pierwsze odwiedziny na Antypodach, bo tak łatwo można wyrazić swoją wdzięczność. Trzeba tylko chcieć.
Nie czekaj, wyjdź z inicjatywą
To jedna z ważniejszych lekcji jaką odbyłem w podróży i jest trudna do wytłumaczenia, gdyż bywa bardzo uniwersalna. Prawdą jest, że wszystko zależy od naszego charakteru i od tego jakim temperamentem zostaliśmy obdarzeni. Są ludzie, którzy najlepiej czują się z dala od tłumów, którzy nienawidzą konfrontacji i nawet przyjemna pogawędka z sąsiadem w windzie wywołuje pot na ich czole. Nie mówiąc już o wychodzeniu przed szereg, choć niezupełnie chodzi mi o to w tej części wpisu. Mówię o działaniu. Jestem cienki z fizyki, ale jedna rzecz zapadła mi na zawsze w pamięć – III zasada dynamiki Newtona, która w uproszczeniu mówi: „Każdej akcji towarzyszy reakcja (równa co do wartości i kierunku, lecz przeciwnie zwrócona)”.
Nie ma podróży bez marzenia, nie ma oszczędności bez pracy, nie ma nowych przyjaciół bez pierwszego uśmiechu i nie ma radości bez przynajmniej kilku wylanych łez wcześniej. Im więcej z siebie damy na każdym etapie naszej trasy, tym więcej z niej skorzystamy. Bierność, brak odwagi, a może nawet nieśmiałość są bardzo trudne do przezwyciężenia, ale gdy się to uda możemy spodziewać się wspaniałych rezultatów.
Nie byłoby nas tutaj, gdyby nie kilkudniowy urlop w Porto parę lat temu (tam poznaliśmy naszych Australijskich znajomych, którzy muszą czuć się odpowiedzialni za wszystko, co wydarzyło się potem), poszukiwania opcji zdobycia wizy pracowniczej do Kraju Kangurów i zaliczeniu kilku rozczarowań, decyzji o opuszczeniu Wrocławia i porzuceniu wygodnej pracy. Najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że nie trzeba czekać aż historia oceni nasze decyzje, my już teraz wiemy, że było warto!
Utrzymywanie krótkotrwałych relacji nie jest takie trudne
Trzeba zacząć od tego, że nie jestem najlepszy w utrzymywaniu kontaktów z nowo poznanymi ludźmi. Kilka wspólnych piwek, imprezka w hostelu, na końcu buzi-buzi i rzucone w eter – „Kiedyś tam wpadniemy!”. Nigdy nie brzmiało to dla mnie jak początek fajnej znajomości, tym bardziej, że wywodzę się z naprawdę solidnej ekipy, która pamięta jeszcze pasowanie na ucznia i swoje pierwsze byki na dyktandach w podstawówce. Ale to właśnie w ten sposób zaczęła się nasza podróż do Australii – nie 6 miesięcy temu a dużo wcześniej, w czerwcu 2015 roku w Porto.
W tym miejscu ukłony dla Nati, która jest z kolei mistrzem w nagabywaniu i poznawaniu nowych ludzi. Dziwne, zwłaszcza że czasem sprawia wrażenie nieco nieśmiałej (hm, niemiłej?) osoby. Podczas jednej nocy poznaliśmy Maddy i Nicka – parę powstałą z miksu Aussie i Kiwi, czyli Australijki z Nowozelandczykiem. Wspólny makaron w hostelowej kuchni, parę wypitych Bock’ów i już mieliśmy na siebie namiary na fejsie (niebywałe). Później kilka uprzejmości przy okazji świąt, kilka szokujących zdjęć Nick’a i odwiedzili nas we Wrocławiu (Ej, gdzie można pojeździć tanio po Europie? Nie mamy kasy). Reszta to już szybka reakcja łańcuchowa. Porto, wiele Ci zawdzięczamy!
To jedna z tych wielkich historii. A jeszcze sporo przed nami! Pozostajemy w kontakcie z Indusem, szalonymi Belgami, ekscentrycznym Amerykaninem, młodymi Słowakami, pracowitą Serbką i lekarzem z Doliny Mustang. Okazuje się, że w dzisiejszym świecie podtrzymywanie relacji z nowo poznanymi ludźmi nie jest takie trudne. Wręcz przyjemne i co najważniejsze, może odmienić wasze życie.
Wszystko jest możliwe, dowiedz się tylko jak to zrobić
Wiele lat temu odbyliśmy z moim serdecznym kolegą podróż do Stanów Zjednoczonych. Byłem kilkunastoletnim (a jednak!) młokosem i doskonale pamiętam swoje odczucia – jeśli dałem sobie radę tutaj, teraz mogę naprawdę wszystko! Taki American dream. Coś jednak sprawia, że gdy opadnie kurz po takich momentach, przychodzi zwątpienie. Może nie powinienem zmieniać pracy? Może decyzja o przebranżowieniu nie jest najlepszym pomysłem? Czy na pewno chciałbym się wyprowadzić? Wątpliwości biorą się z tego, że jako ludzie nie lubimy zmian. Zadajemy sobie pytanie – czy dam radę? A odpowiedź jest zawsze ta sama – jasne, że tak. I nie dlatego, że każdy z nas jest (hue hue) zwycięzcą, ale tak właśnie wygląda życie – zawsze damy radę. Innymi słowy, wszystko jest możliwe, trzeba tylko znaleźć metodę, zgłębić ją i po prostu wdrożyć plan (bo fantazja bez implementacji, to halucynacja).
Czy wejście na wulkan Rinjani jest możliwy bez przewodnika i tragarza? Czy można spędzić urlop na Bali samemu eksplorując wyspę? Czy na pewno realny jest samodzielny trekking w Himalajach? Przed takimi pytaniami stawaliśmy bardzo często przez ostatnie pół roku. Nie będziemy kozaczyć, nie wszystko od razu wydawało się być do zrobienia, ale gdzieś tam w środku zawsze tliło się małe – „a może jednak?”.
Nie wiecie, jak się zabrać do realizacji swoich pomysłów? Otwórzcie przeglądarkę, wstukajcie swój problem i znajdźcie odpowiedź. Albo cytując mojego teścia (pozdrawiam!): „Bierzesz Panoramę Firm, szukasz numeru, podnosisz słuchawkę, dzwonisz i już wiesz”.